
Nie jestem ani zapaloną czytelniczką blogów, ani też żadną pisarką, chociaż pod tym adresem piszę tylko ja. Zaglądam czasem pod adres Kornagi, do którego nawet czasem moich czytelników odsyłam. Bo o ile Kornaga ciągle gdzieś wódkę pije i fajki wodne pali i lubi potem o tym pisać, to moje życie na razie polega na ciężkiej pracy. A ponieważ większość z was ciężką pracę posiada, to przecież nie o tym będę tu pisać. I kończy się na tym, że nie piszę w ogóle. Ale...
Ostatnio w skład mojej, już i tak bardzo złożonej, pracy, weszło zadanie jeszcze jedno, czytanie bloga. Ale nie byle jakiego bloga, a bloga Michał Moszkowicza, jednego z bohaterów mojej (przyszłej!) pracy dok. Bardzo wam polecam tę lekturę piękną, smutną i mnie rozśmieszającą do łez. Bo któż, jak nie Michał, wymyśli taki oto tekst:
"Wczoraj zobaczyłem, że mi mój blog znikł. Nie wiedziałem, czy to z mojego powodu, że jadę blogiem wstecz Czasu, czy też dlatego, że napisałem nie takie słówko i mnie Głównodowodzący Internetowiec wyłączył. Bardzo się tym zmartwiłem. Napisałem nawet liścik do mojego osobistego Administratora, żeby mnie zlustrował i odwiesił."
Ale nie tylko o blogowaniu znajdziecie tam teksty. Wiele o emigracji, a to teraz temat hot, tym bardziej, że Michał należy do tej, którą w tym czasie wspominamy, czyli do Marcowej.
http://michalky.blox.pl/html
Napiszcie proszę, czy to do was przemawia. Bo według mnie to nie my powinniśmy blogować, a nasi rodzice, dziadkowie, nauczyciele, których inaczej trudno znaleźć w cyberprzestrzeni.