niedziela, 30 grudnia 2007

Co mówiła zakutana biegunka


Kiwaj się, ruszaj się, ruszaj. Tylko tak mu umkniesz. Ten, kto rządzi światem, nie ma władzy nad ruchem i wie, że nasze ciało w ruchu jest święte, tylko wtedy mu umkniesz, kiedy się poruszysz. On zaś sprawuje rządy nad tym, co nieruchome i zmartwiałe, nad tym, co bezwolne i bezwładne.
Więc ruszaj się, kiwaj, kołysz, idź, biegnij, uciekaj, gdy tylko się zapomnisz i staniesz, pochwycą cię jego wielkie ręce, zamienią cię w kukiełkę, owieje cię jego oddech, cuchnący dymem i spalinami, i wielkimi śmietniskami nad miastem. On zamieni twoją barwną duszę w mała płaską duszyczkę, wyciętą z papieru, z gazety, i będzie ci groził ogniem, chorobą i wojną, będzie cię straszył, aż stracisz spokój i przestaniesz spać. Oznaczy cię i wpisze w swoje rejestry, da ci dokument tego upadku. Zajmie ci myśli nieważnymi rzeczami, co kupić, a co sprzedać, gdzie taniej, a gdzie drożej. Będziesz się odtąd martwić drobiazgami - ceną benzyny i jak ona wpłynie na spłatę kredytu. Będziesz przeżywać każdy dzień boleśnie, jakbyś żyła za karę, lecz kto popełnił zbrodnię i jaką, i kiedy, nie dowiedz się nigdy.
[...]
To dlatego tyrani wszelkiej maści, piekielni słudzy, mają we krwi nienawiść do nomadów - to dlatego prześladują Cyganów i Żydów, to dlatego przymusowo osiedlają wszystkich wolnych ludzi, naznaczają adresem, który dla nas jest wyrokiem.
Chodzi im o zbudowanie zastygłego porządku, o uczynienie czasu pozornym. O to, żeby dni stały się powtarzalne i nie do odróżnienia, o zbudowanie wielkiej machiny, w której każde stworzenie będzie musiało zająć swoje miejsce i wykonać pozorne ruchy. Instytucje i biura, pieczątki, okólniki, hierarchia i szarże, stopnie, podania i odmowy, paszporty, numery, karty, wyniki wyborów, promocje i zbieranie punktów, kolekcjonowanie, wymienianie jednych rzeczy na drugie.
Przyszpilić świat za pomocą kodów kreskowych, każdej rzeczy dać etykietę, niech będzie wiadomo, co to za towar i ile kosztuje. Niech ten obcy język będzie nieczytelny dla ludzi, niech go czytają maszyny i automaty, niech nocami w wielkich podziemnych sklepach robią sobie odczyty własnej kreskowej poezji.
Ruszaj się, ruszaj. Błogosławiony, który idzie.


Z Bieguni Olgi Tokarczuk

piątek, 21 grudnia 2007

Cwibak keksowi nierówny


No i po keksie upieczonym przedwczoraj, niby na święta, których i tak przecież nie spędzamy w domu, zostały tylko okruszki. A wszystko przez Kenta, który przestał się odchudzać. Bo do tej pory były u nas tylko zupki i kaszki, owsianki i chude mleko, i nie dziwota, że jak przyjeżdżam do was to mi mówicie, że dobrze wyglądam, tj. chudnę. Znowu schudłaś! - uśmiecha się Paweł; Chyba wszystko dobrze, dalej chuda jesteś! - zazdrości Ania; a Kornaga przekręca to, co często mi świętej pamięci babcia mówiła i jak mówi, że dobrze wyglądam to ma na myśli dokładnie odwrotność tego, co babcia. A jak ja mam tyć, jak u nas od września w lodówce kawałka sera nie było! No jak?
Idą jednak święta. Niektórzy poszczą przez całe 23 dni i dopiero w Wigilię puszczają pasa, płeć żeńska natomiast zakłada obszerne sukienki (nie łudźcie się, to nie powrót mody lat 60., wg tajnego źródła wróci dopiero latem). Ja nie poszczę! Idą święta, więc i my wybraliśmy się na zakupy. Kent nawrzucał do koszyka mięsiw, a ja nieustannie padliny unikająca owoców, w tym suszonych, i orzechów. Keks powstał, ale już go nie ma, jak wspomniałam na początku, więc po co o nim opowiadam? Opowiem wam o tym drugim, który dziś zrobiłam i zaraz mu pas cnoty założę, bo ma wytrzymać do niedzieli...
Keks numer dwa jest dla dorosłych, bo figi i daktyle, które w nim zanurzyłam, najpierw kąpałam przez cały poranek w whisky! Ale przecież nie o kulinariach jest ten blog...
Prowadząc dziś pogawędkę czatową z profesorem slawistyki w Sztokholmie, wspomniałam o keksie. Na co profesor, rodem, godłem i herbem z Krakowa, mówi mi że u niego to się inaczej nazywa. Jak, pytam? Zwibak, odpowiada, zapisywany częściej cwibak? Słyszeliście, Warszawiacy i Wielkopolanie? Cwibak! Sory, może u was w Wielkopolsce też się tak keksik nazywa, toż to szwabskie słowo. Ale dla mnie ze szlachetnego wschodu jest nie do pomyślenia, by po niemiecku keksika wołać. Sprawdziłam zatem genezę i znaczenie słów..
Keks, wg słownika języka polskiego, to z ang. "ciasto biszkoptowe z bakaliami"
Cwibak, wg tego samego słownika, z niem. "słodkie ciasto pieczone dwukrotnie, przekładane warstwowo bakaliami; rodzaj keksu". Cwi-zwi-zwei, czyli dwa, bak czyli piec. "Dwupiek" po polsku. A po lubelsku nadal keks, czyli tylko raz jedyny pieczony. Krakusom gratuluję cierpliwości, osobiście nie wytrzymałabym do drugiego pieczenia. A z braku cierpliwości makowca nie będzie, bo ten to trzeba kręcić z pięć razy! To ja wolę w tym czasie poblogwać z wami. CMOK! SMOK! SMAK!

poniedziałek, 17 grudnia 2007

Koniec dnia


Jest 14.45. Właśnie zaszło słońce w Sztokholmie. A ja kontynuuję zmagania z tematem eseju "Jak literatura opisuje tożsamość narodową?". Jakieś trzy godziny temu zarzuciłam myślenie jak, a przeszłam na odpowiadanie na pytanie Czym jest tożsamość narodowa? Szczególnie w Szwecji jest to temat nie do rozstrzygnięcia. W moim dziewięciopiętrowym bloku są może trzy mieszkania, w którym mieszkają Szwedzi. To sobie wyobraźcie jak wygląda przeciętny szwedzki pisarz. O nie! Nie jest to wysoki niebieskooki blondyn, a już na pewno nie blondynka. Nikt prawie nie pisze o tych rozległych lasach i łąkach nieskończonych, ani o górach, ani o jeziorach. Nie ma szans na potknięcie się o demony Bergmana. Zainteresowanym polecam kilka artykułów, które kiedyś już o tym napisałam. Tymczasem wracam do rozprawki... A Szwedzi i nie Szwedzi (gadjo) niech szaleją po centrach w poszukiwaniu julklappów, czyli podchoinkowych prezentów, które i tak dwa dni później oddadzą, bo 26 grudnia rozpoczyna się wielka wyprzedaż i wszystko można o połowę taniej kupić. Czyli sztuka polega na nie zgubieniu kwitka!

piątek, 14 grudnia 2007

Sztokholm - Uppsala - Sztokholm


Jak pewnie wielu z was wie stolicą Szwecji jest Sztokholm. Tu też mieszkam od jakiegoś czasu, jak też pewnie już się zorientowaliście. Jednak nie w Sztokholmie, a w Uppsali mieści się jeden z najstarszych i największych uniwersytetów w Skandynawii. To tu Linneusz działał i kwiatki w albumy układał. To tu rozwijała się cała szwedzka, a nawet szwedzko-fińska (bo wtedy byli razem) myśl romantyczna. Wiele późniejszych intelektów tu się kształciło. Kilka lat temu, to uppsalską, nie sztokholmską skandynawistykę zaszczycił serią wykładów prof. Bolecki (patrz tegoż "Inna krytyka").

Osobiście trafiłam tam ponad 6 lat temu latem, kiedy wydział teologiczny dawał kurs z Biblii we współczesnej literaturze szwedzkiej. A ostatnio pod koniec sierpnia zaczęłam kurs o wielojęzyczności Szwecji w Centrum Badań Wieloetnicznych. Do Uppsali jedzie się ze Sztokholmu 40 minut szybkim pociągiem, więc w sam raz na przeczytanie nieprzeczytanego i odrobienie nieodrobionego. Albo, jak to ja najczęściej w podróży, gapienie się, w zależności od pory roku, w szare, białe, zielone, żółte (tu pola rzepakowe) i słuchanie muzyki. Ale nie o tym chciałam...
Cała przygoda zaczyna sie już na peronie 3 lub 4 stacji Stockholm C o 8.40 w ostatni piątek każdego miesiąca. Ubrana zazwyczaj w pięćdziesiąt różnych kolorów, z włosem rozwianym, torbą wypchaną po pachy, kawą gorącą w jednej, papierosem w drugiej... biegnę do dwóch ostatnich wagonów, bo to one w Uppsali są pierwsze, to jest najbliżej wyjścia ze stacji. I co na tym peronie. Wykonuję niejaki slalom gigant między ludźmi, którzy właśnie przyjechali tym pociągiem z Uppsali do pracy w Sztokholmie. I jacy to ludzie? Oto: porannym z Uppsali do Sztokholmu przyjeżdżają sprytni biznesmeni, zarabiający bankowcy i inni korporanci. Sprytni, bo zarabiają sztokholmskie pieniądze, a zamieszkują Uppsalę, to jest miasto dużo tańsze. Kontrast do mnie i kilku innych współpasażerów wsiadającym do porannego do Uppsali jest porażający. My z kwiatami we włosach, wielkim biciem serca i oczami palącymi do nauki, oni z żelem, tudzież innym świństwem we włosach, krawat szyję dusi, teczuszka skórzana same cyferki mieści, laptop nawet nie wyłączony, bo przecież zaraz znów się nad nim sądzie... A my? Ci, co zamieszkują Sztokholm i ledwo na zero miesięcznie wychodzą, ale uparcie tkwimy w ukochanym Sztokholmie, bo teatry, kina, festiwale, poeci, pisarze... rozumiecie! Taki duch. W pociągu rozkładamy nasze notesy, książki, teczki papierowe, mp3 i marzymy...
Popołudniu zmiana. Z Uppsali do Sztokholmu jadą z wciąż rozpalonym czołem i rozwianym włosem szczęśliwi akademicy; ze Sztokholmu do Uppsali wracają zmęczeni, wyświechtani biznesmeni zastanawiając się nad tym, w której pizzy czy sushi kolację na telefon zamówić.

A piszę to wszystko czekając na mojego policjanta, który w drodze do domu ma zajść do wspaniałego sklepu rybnego, który mamy nieopodal, i na kolację zakupić dorsza, czy innego łososia dziś złowionego. Dziś piątek, to pewnie i przystawka będzie... paté krabowe? Pięknego wieczora wam życzę i smacznego (nawet jeśli macie dziś mielone).

środa, 12 grudnia 2007

święta Łucja


Tak, dziś Święta Łucja - Sankta Lucia. Według wcześniejszego kalendarza juliańskiego 13 grudnia był najciemniejszym dniem w roku, szczególnie w Skandynawii. Dlatego rozświetlono go świętowaniem patronki światła, czyli Łucji. Łucja idzie jako pierwsza postać w pochodzi niosąc na głowie wianek ze świecami. Za nią druhny i krasnale niosący świece w dłoni. Śpiewają specjalny psalm o Łucji oraz inne świąteczne. Dzieje się na ulicach, w zakładach pracy, w szkołach i przedszkolach. Każda lokalna gazeta ogłasza na początku grudnia konkurs na Łucję miejską. Jest też Łucja ogólnoszwedzka, która występuje w Skansenie w Sztokholmie.
Kiedyś, jeszcze w XIX wieku, był to początek postu, który w dzisiejszej Szwecji zanikł na dobre. 13 grudnia przed wschodem słońca, jedzono 7 śniadań, na zapas, a potem już nic. To co zostało do dziś to lussekatter (patrze fotka), szafranowe bułeczki drożdżowe uformowane na włosy Łucji, to znaczy różnego rodzaju warkocze i zawijasy. Do tego porządny Szwed pije kawę, a z gloggiem, czyli grzanym winem korzennym, czeka do wieczora.
W tym roku wybuchł skandal, ponieważ Iran dostarczający szafran do Szwecji, wstrzymał większość dostaw (sami mówią, że mały plon) i dlatego bułeczka kosztuje dziś o koronę więcej niż w zeszłym roku. Ale jak ktoś zechce się podzielić z przyjacielem i zjeść tylko pół bułeczki, przepłaca tylko 1/2 korony, a to już żaden majątek! Ja się z wami dzielę tonami szafranu wirtualnego, na który nawet mnie stać!
A wieczorem omijam Skansen wielkim łukiem i idę na koncert L’Orchestra di Piazza Vittorio http://www.orchestradipiazzavittorio.it/!

poniedziałek, 10 grudnia 2007

WITAM


Kochani,
oto znalazłam najprostszy sposób na komunikowanie się z wami, przez to morze niewielkie a jednak 1000 km, 100 szwedzkich mil, co zaoszczędzi mi sporo czasu, którego i tak nie mam. Otwieram bloga. To kolejny przełom w moim życiu, i tak dość przełomowym:) Dziś dużo nie napiszę, bo muszę PM oddać o mniejszościach narodowych, wybrałam temat raczej mi bardzo bliski, bo o szwedzkich Żydach piszę i o tym, jak się traktuje i opisuje jidysz w czasopiśmie Judisk Kronika, które wychodzi nieprzerwanie od 1932 roku. Niezwykłe, prawda?
Poza tym muszę posprzątać biurko po planowaniu a potem samych podróżach polskich ze szwedzkimi poetami. Sporo tego, a tu nowe życie trzeba zacząć, to jest nowy projekt.
Dziś i tak macie co robić, oglądacie zdjęcia Pauli z Tarabuka i Diuny.
Mara i Martin przeżywają depresję postpolską. To dla was ten komplement! I troszkę dla mnie, cyt.