wtorek, 8 stycznia 2008

Magiczne miejsca


Tak, w Sztokholmie też istnieją miejsca magiczne. Miasto na północy niektórych fascynuje, innych odpycha. Dla jednych jest celem marzeń i pragnień, nieskończonych wyobrażeń, inni wiedzą tyle, że jest stolicą Szwecji, a samo miasto nie wzbudza w nich żadnych emocji. Rozumiem i jednych i drugich, choć dziwne to, bo przecież Sztokholm jest od ok 2000 roku moim miastem, lub raczej jednym z moich miast. Więc ani marzeniem, ani bez emocji, a jednak... coś wisi w powietrzu.
Na przykład w lipcu, gdy prawie niezachodzące słońce świeci tak mocno, że człowiek nawet serca nie ma, żeby wejść do tunelbany/metra. Tylko pomyka na obcasach, sandałkach, rowerze... Lub w mroźny i słoneczny poranek w lutym siedzi nad tą wodą w środku miasta i patrzy na tę wodę, mroźną i świetlistą i wydaje mu się, że gdyby krzyknąć, na pewno w Gdańsku usłyszą.
I jest ten Sztokholm, który trwa od paru miesięcy: mokry, szary, bury, mglisty. Bez rowerów, bez obcasów, bez głów, w te wietrzne dni ludzie chowają się w szalikach. Ale także w te dni istnieją miejsca magiczne. Taką zastałam pod koniec listopada bibliotekę żydowską przy synagodze na Nybroplan. Właśnie magiczną. Miejsce prawie w ogóle nie znane ogółowi, zanurzone w uliczce u stóp niezamieszkałego półwyspu Blasieholmen. Wchodzisz za bramę synagogi, idziesz po bruku, w którym zatopione pozostawiono tory tramwajowe. To tą trasą musiał jechać Martin Brinck z powieści Söderbegra, gdy spotkał sprzedawczynię rękawiczek i zaproponował jej gruszkę, a potem już była miłość... Po tym bruku wchodzisz między kamienicę, w której mieści się biuro parafii żydowskiej a ścianę północną synagogi. A potem granit, a na nim niezliczone nazwiska i nazwy miast: Chełm, Bełżec, Dachau... Do biblioteki, w podziemiach synagogi, należy zadzwonić, o ile jest otwarta, a to nie często, odzywa się głos: Kom in, Välkommen, i drzwi się otwierają. Wieszasz płaszcz, jesionkę, kurtkę, szaliki i blezer, i za moment wchodzisz w zupełnie inny świat niż ten, który przed chwilą spotykał cię po drugiej stronie bramy. Starszy pan czyta hebrajską gazetę codzienną, choć nie codziennie ją czyta, bo biblioteka otwarta jest tylko w poniedziałki, wtorki i czwartki.
Lubię to miejsce. Jest moim magicznym, a takich potrzebujemy wszyscy. Pomaga, uspokaja, inspiruje (chciałam napisać "natycha", ale uświadomiłam sobie, że ten polski diabelski czasownik dokonany nie ma czasu teraźniejszego. Szkoda!), pozwala na myślenie, głębsze i większe i dalsze niż to zwykłe na ulicach, parkach, skwerach, które prowadzi najwyżej do momentu odjazdu kolejnego metra lub wstecz do widzianej na wystawie sukienki...
Za miesiąc organizuję w bibliotece żydowskiej spotkanie z Michałem Moszkowiczem. Wpadniecie? Będzie wino!

Brak komentarzy: